czwartek, 26 sierpnia 2010

Ja tylko na chwilkę...

...na małą chwilkę, bo zaraz zacznę robić sos do czwartkowej "pasty" i cholera nie można tak jedną ręka klikać w klawisze, a drugą mieszać w garnku :-) Bo nic się wtedy dobrze nie zrobi.

Zatem, dzisiaj napisałam w mailu do Dantego: popraw pierwsze zdanie, początek, bo wiadomo jam fanka zdań pierwszych, które mają uwodzić.
A i owszem pierwsze zdanie jest kluczowe. Pamiętacie zapewne to o Początku i Słowie he he :-)

Więc na szybko o czymś małym, co przeczytałam znów i brzmi super:

The skies they were ashen and sober;
The leaves they were crisped and sere -
The leaves they were withering and sere;
It was... in lonesome October...


to nara!

Ps. Tomek - niestety od poezji nie jestem specjalist więc w sprawie Benna nie pomogę, choć kuwa wielokrotnie czytałam Gadamera, a wiersza nie pamiętam :-)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

A potem listopad, samotność tristesse*

Ostatnio w jakimś kolorowym piśmie widziałam na biurku u pisarza-publicysty-reżysera-skandalisty taki zajefajny gadżet: na podstawie wyciągniętą łapkę z oparciem na książkę i pomocną przekładnią do blokowania stron. Idealna sprawa dla mozolnych klepaczy w klawiaturę, którym chce się coś jeszcze dokładnie cytować. Piszę - chyba "chce się", bo jakoś ostatnio odnoszę wrażenie, że największą furorę robią w latach ostatnich rzeczy i sprawy wyrwane z kontekstu, podziurawione, nagłośnione, fragmentaryczne. Następnie - taki strzęp - ustawia się vis a vis krzywego zwierciadła, a nawet być może całego ich szeregu. I z zaskakująca pasją dyskutuje się o zdeformowanych odbiciach, tych już pokaleczonych rzeczy / spraw / podmiotów. W pewnej chwili, dyskusja sięga takiego zenitu, że już nikt nie chce pamiętać, że to tylko widma, że to kawałki i okruchy... Ale nieważne. To taka refleksja na marginesie, być może też drzazga argumentu i wytłumaczenia, dlaczego od jakiegoś czasu nie bardzo chce mi się pisać. Zresztą, "najpiękniejsze" kawałki to mi wychodzą w chwilach bezgranicznego nieszczęścia, albo w jesienne ciemne wieczory, więc może trzeba poczekać.

Stąd też nie ukończę poprzedniego wpisu, bo i jakość i nerw tych planowanych do przedstawienia wydarzeń jakoś już mi uleciała z głowy; nie wydaje mi się już taka zabawna ani odkrywcza.

Ale z wakacyjnego ferworu i zgiełku, zostały mi dwie "refleksyjki". Pierwsza to nieustanna tęsknota za Transylwanią i Iberią. Można powiedzieć, że nie odwiedziwszy tych miejsc czuję się jakaś osierocona, wy-emigrowana z właściwego środowiska, które nawet jeśli muszę porzucić na czas dłuższy, to z perspektywą i wiarą, że niebawem wrócę do tego właściwego miejsca. I może dlatego chciałabym żeby była już jesień :-) Nieustannie udaje mi się jakoś tak zawsze pierwszej napisać w blogosferze o tym, że niebawem nastanie jesień. Lato może sobie już pójść do diabła.

Zatem czas na drugą z wakacyjnych "refleksyjek", aby zamknąć tematy letnie. Otóż, jakoś ostatnio, ba od dłuższego czasu nie zdarzało mi się szczególnie osiągać zadowolenie z czytania tzw. poezji. Nie czytam już wierszy, ani nie interesują mnie zwady, trendy ochy i achy nowych, starych, modnych, niszowych, klubowych czy klasycznych albo pre czy post konserwatywnych, socjal, anarcho czy ch.. wie jakich poetów. Po prostu nie i basta.

(musiałam zrobić to wprowadzenie, aby...)

Z zaskoczeniem i zwykłym najprostszym zadowoleniem przeczytać w ostatnim letnim sezonie dwa (wcale nie nowe) kawałki, które mnie strasznie, ale to strasznie i bardzo się podobają. Jakoś tak idealnie dograły/zgrały się razem i więcej im poświęciłam czasu niż analizie bieżących wydarzeń w życiu polityczno-społecznym kraju (zresztą nie mogę już bez irytacji czytać "kolorowych magazynów opinii fleszowych", a docierając do działu publicystyka odnoszę zazwyczaj wrażenie, że autorzy mają czytelników za większych debili niż przypisuje się to zazwyczaj politykom - a może jest w tym jakaś racja? - w obraniu tej perspektywy: mój odbiorca - mój debil?). Zostawmy to. Wróćmy do wierszy.

Pierwszy to "secik" z Gottfrieda Benna (niestety tu w innym tłumaczeniu niż to na które trafiłam w miesięczniku "Odra", ale niestety magazyn najprawdopodobniej został wypieprzony na śmieci przez Mojego Ukochanego, który działając zgodnie z nakazami swej podświadomości, uznał, że w kuble z makulaturą jest jego miejsce:-) szkoda bo tamten przekład miał w sobie jakiś czad, ten trochę działa jakby mniej...)

Usta dziewczyny, która długo leżała w sitowiu
wyglądały jak ogryzione.
Kiedy otworzono klatkę piersiową, przełyk był dziurawy.
Wreszcie pod łukiem przepony
znaleźliśmy gniazdo młodych szczurów.
Mała siostrzyczka leżała nieżywa.
Inne żywiły się wątrobą i nerkami,
piły zimną krew, i przeżyły
tutaj piękną młodość.
I piękna, lecz szybka, zastała ich też śmierć:
wrzucono je wszystkie do wody.
Ach, jak kwiczały małe pyszczki!


(Piękna młodość)

Ha, nie wiem czemu, ale przyjął mi się ten kawałek, jako doskonały obraz, kwintesencja tego co mogę nazwać: młodzieżowością, pop kulturą, XX-wiecznym paradygmatem kultu młodości, jako nie tyle stanu biologicznego, co formacji mentalnej.

I drugi Autor - Reiner Kunze:

Umrzyj wcześniej niż ja, trochę
Wcześniej
Żebyś nie ty
Samotnie
wracała do domu


(Błagalna myśl u twoich stóp).

Kuwa, gdyby mi się raz jeszcze zdarzyło być młodą i chętną do pisania banialuków osobą, to chciałabym coś takiego napisać :-) Ale zrobił to Kunze, więc intencyjne życzenie zawarte w poprzednim zdaniu odkładam do szuflady z napisem: niesłychanie nielogiczne roszczenia Pat;-)

I tyle dyrdymalenia w pierwszy dzień pracy po zbyt krótkiej letniej przerwie.



* cytat z wiersza Gottfrieda Benna

czwartek, 12 sierpnia 2010

Dyktatura to zawsze dyktator i nawet w "pop" kończy się to źle :-)

Dobijam właśnie do brzegu swojego "urlopu" i myślę sobie, że wcale mi nie wstyd z powodu niechęci powrotu do prac firmowych. Mogłabym wrócić dopiero we wrześniu, a te pół miesiąca sobie jeszcze popisać. Eh... Ale cóż, nie ma co marzyć nawet o tym.

Trochę pojeździłam, trochę poczytałam, trochę potłukłam się (oj, jeszcze ramię boli po upadku pod Galerią Mokotów... z czego
Powered By Blogger