
Borko,
Lacan:-) napisał, że prawda ma zawsze strukturę fikcji, zaś
Eco w przedmowie do jednego z komiksów o
Corte Maltese, że nie wierzy autorom, ale wierzy tekstom. Jestem skłonna przyznać obu nieco racji. Drwiąc lekko czasem z niektórych ludzi, lubię sobie zacytować baby klozetowe z filmu "Miś", które o Prezesie Ryśku mówią:
ten człowiek w życiu prawdy nie powiedział:-), ba sama częściej piszę prawdę niż ją wypowiadam. Zatem pozostaje jeszcze jedna kwestia: w co wierzysz? W to co mówię czy w to co widzą oczy? To taki nieco przydługi wstęp, który tak naprawdę dotyczy czegoś innego ha ha (może to być właśnie to
nienazwalne Becketta) ale tym razem będzie wyprowadzeniem w pole, a raczej do
Barda:-), bo ten wpis obiecałam Małej Blogerce.
A więc Bardo... Hasło pozycjonujące to miasteczko brzmi:
Miasto cudów. Ale żeby było jasne to raczej mamy tu do czynienia z cudami rodem z
Świętego Wrocławia Orbitowskiego, a nie innymi. Lubię (i znam Bardo) z dwóch powodów: 1. bo to gród Małej Blogerki i zawsze jak tam przyjadę i zaczynamy się kręcić po zakamarkach to odnoszę wrażenie, że jesteśmy jak w którymś z lepszych odcinków
Archiwum X (tych z elementami horrorów i spraw dewiant-mentalnych); 2. bo napisałyśmy niegdyś z Małą o tym mieście całkiem fajny reportaż pt. Bardo Maryja!, w którym zajmowałyśmy się handlem świętą wodą i kornikami w kaplicach oraz obcasem pewnego świętego bucika.
Poza tym w Bardzie jest jak
Miasteczku Twin Peaks, w całym dobrym i jeszcze większym złym znaczeniu. Jednak po co pisać o zwyrodnialcach jeżdżących rowerami po leśnych drożynach, o sprzedajnych klerykach, babach z mięsnego co żywemu nie przepuszczą i gejach co zasadzają się na dobre perfumy i szale w kwiatuszki:-) Zostawmy to na boku. Wszak to tylko
pył.
Pamiętam i wizualizuję sobie Bardo jadąc najwolniejszym w historii PKP osobowym relacji Wrocław-Międzylesie właśnie wczesną jesienią w słoneczny dzień. Najpierw mijamy wszystkie te cudne wiochy, w których tyleż interesujących i tajemnych miejsc (o których mało kto wie:-(, ja choćby zawsze z nostalgią patrzę na wzgórze
Białego Kościoła (opisane m.in przez
Sapkowskiego w
Bożych Bojownikach) wiedząc, że jadąc jeszcze dalej wpadniemy na skraj bukowego lasu, gdzie zacznie się łagodna - choć niepozbawiona podskórnej dzikości - trasa na
Gromnik. Gromnik to takie lekko diaboliczne miejsce. Nie tylko ze względu na legendę o tym jak to diabeł ciskał gromem grając w kręgle z jednym zwyrodnialcem, ale przez iluzoryczność, która jest w tym miejscu prawie namacalna. Bo Gromnik to góra, na którą wchodząc ma się wrażenie, że zgubiło się szlak i trzeba jej szukać. Nie potrafię tego ładnie ani precyzyjnie opisać, ale musicie zawierzyć tekstowi:-). Więc jedziemy dalej. I nagle, kiedy kończą się łagodne połacie zieleni, wiosek, lekkich wzgórz wyrasta fajnie imponujące pasmo zielonych gór, w wąską przełęcz wjeżdża się z napięciem oczekując jaka to kraina da się poznać naszym oczom? I jeszcze jedno: stacja Bardo Śląskie - jest w sumie stacją nierealną - bo nie ma czegoś takiego jak Bardo Śląskie poza tamtym jednym miejscem: tablicą na drewnianej budce niewielkiego dworca, z którego liszaj ohydnej farby olejnej próbuje obedrzeć całą estetykę i godność, ale mimo wszystko nie udaje się to. Na szczęście:-)
A więc Mała Blogerko - to jest Bardo:-)
* Samuel Beckett
Nienazwalne