wtorek, 4 maja 2010

Przeciwko zimnicy


Po pewnej podróży spotkałam się raz z moją koleżanką. Właśnie obie wróciłyśmy. Ja z Południa, ona z Bliskiego Wschodu. U nas, we Wro, na szczęście lato jeszcze sobie dogorywało, więc wydawało nam się, że ciepło, które zwiozłyśmy ze sobą, ciągle jest z nami. Po godzinie radosnego przerzucania się historiami, anegdotami, żarcikami, coś się jednak zmieniło. Siedziałyśmy na Solnym gapiłyśmy się na plac i ludzi i z coraz większą świadomością zaczęło do nas docierać, że oto zaraz się skończy lato, że będzie jesień, deszcz, że jednak nasz rytm życia to nie to o czym rozmawiamy. Siedziałyśmy tak zasępione i bez słowa. Nagle Ona zapytała: a zauważyłaś, że TAM wszystko od tego ciepła jest smukłe, gibkie, takie przelewające się w dłoniach. "W ramionach" - dodałam sobie w myślach. Ciepłe, miękkie powietrze południa, tak jak i jego zapachy, płyną wprost w nasze objęcia. Ciepło jest nawet w "podtekście" wiatru, w każdej z wielu halek doby.
Cóż, nie lubię zimna, przejściowej pogody, zmian (kurwa) atmosferycznych, siodeł barycznych. Jeśli kiedyś zejdę na depresję, melancholię czy innego rodzaju spleen - to z całą pewnością będzie to wina aury. Nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym zagrzebywaniem się, zamykaniem, norowaniem, dogrzewaniem, nakładaniem kilku warstw ciuchów, zabieraniem kurtek - na wszelki wypadek...
Bo, nie ma nic piękniejszego od szybkiej jazdy nocą, samochodem z pootwieranymi oknami, kiedy ciepły wiatr wdziera się do wnętrza, targa włosy, ubrania i co tam jeszcze i jest to constans, a nie chwilowa łaskawość klimatu.
I sporo dałabym teraz, aby posiedzieć sobie na rozklekotanym ratanowym fotelu z widokiem na skalne wyłomy "nosa świętego Franciszka", albo dachy Altei, albo linię zielonego Pontus Euxinus :-)

Brak komentarzy:

Powered By Blogger