środa, 16 kwietnia 2008
Absyntowe notatki z podróży panny Pat
Borko droga Borko - wiosna w Wiedniu to poranek na piątym piętrze z widokiem na dach św. Stefana i słuchanie dzwonów narastających uderzeniami z sekundy na sekundę...
:) Viena to bombonierka architektoniczna. Paczka ze słodyczami, którą obiecywałam sobie od lat długich i w końcu zaliczyłam. Było fajnie i nie ma nic lepszego jak pozytywnie rozczarować się finałem oczekiwania.
Mogę powtarzać jak mantrę, że w podróżowaniu najlepsza jest sama podróż, a nie cel. Sam punkt dotarcia to tylko jeden z aspektów podróży - jej pik chwilowy, opróżnienie na czas jakiś szklanki, którą niebawem ponownie napełnimy.
Podróżuję - więc jestem. Od chwili gdy mając lat kilka zerwałam się z domowego ogrodu aby przekonać się "co takiego znajduje się za skwerem z fontanną" do dnia dzisiejszego, myślę sobie, że możliwość wałęsania się jest jedyną w stu procentach czystą formą radości i afirmacji życia. Reszta się nie liczy. Pozostałe rzeczy są złudne, rozpadają się, kończą, zawodzą okazują się marną protezą emocjonalną. A podróż na tym tle od lat wypada tak samo - świetnie.
Tym razem oczywiście również było mnóstwo złych rzeczy. Wszak zanim zjechałyśmy z Demanovskiej Doliny w kierunku Bratysławy, a dalej Wiednia, a na koniec Pragi wydarzyło się wiele cierpkich spraw, które należą do kanonu zdobywania doświadczeń "w trasie". Jednym słowem - najpierw była praca, a potem przyjemności.
Klinem na pracowe udręki był absynt, którego moc czasem przydaje się w skutecznym znieczuleniu na ludzkie idiotyzmy :) Ostatnia wizyta w "demanovskiej" to dla mnie refleksja, że są ludzie, którzy pod żadnym pozorem nie powinni ruszać się z domu z własnej zagrody. Co więcej można się przekonać, że słowacki choć język dla Polaków zrozumiały, dla niektórych był formą łaciny nie do przejścia :) Gosh - aż strach pomyśleć cóż by się działo jak ten event miałby miejsce w Budapeszcie ha ha ha.
Ale dość obgadywania pracy - bo wszak to nudne.
Nie pisałam nic długo i jakoś dziwnie mi powrócić do tej formy komunikacji. Zawieszenia w pisaniu następują zazwyczaj z dwóch powodów: albo nie ma nic ciekawego do napisania, albo wie/doświadcza się zbyt wielu rzeczy aby móc się przezwyciężyć i napisać o tym albo owym. I ja myślę sobie tak właśnie. Od miesiąca nachodzi mnie tyle za dużo, może właśnie nazbyt dużo i pisanie o tym nie jest najłatwiejsze.
Lekkości żartów więc nie będzie, ani ironii. Jedno mogę napisać tylko szczerze - warto odwiedzić Wiedeń :) I omijajcie hotel Sachera bo to taki post cesarski McDonald i torcik do tego wcale nie smaczny, a drogi jak cholera :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
to ja się spodziewam jakiś ciekawych komentarzy, a to sam spam jest. ale cieszę się, że wreszcie reaktywowałaś bloga :) tylko pisz częściej :)
Prześlij komentarz