Borko, a więc zaniedbałam ostatnio mojego zrefreszowanego bloga, ale prawda jest dość banalna: ostatnie tygodnie upływały w klimacie życie, życie jak pudelek.pl - więc co tu kuwa pisać żeby nie otrzeć się o banał, albo włoską komedię;-). Może zacznę od tego: odszczekuję Łódź - hau, hau. Kiedyś na tym blogu napisałam o Łodzi straszne słowa (sic!), a parę dni temu ponownie zagnało mnie do tego miasta i dane mi było ujrzeć jego piękniejszą twarz: zarówno pod względem ludzi, relacji, pogody i architektury (vide: fot by Mo - Pat przed Manufakturą/mogłabym tam zamieszkać:-). To tyle w kwestii przeprosin - jak wiadomo, nie każdy urodził się stworzony do przepraszania;-)
Jadąc dzisiaj do agentury słuchałam sobie Bebe z płyty Pafuera Telarañas, słodka Hiszpanka ma wszystko jak trzeba, od wyglądu do głosu i zabawnych (ironicznie zabarwionych) tekstów. Dobrze nastawia mnie zawsze i niezmiennie - Siete Horas:
Siete horas, corriendo por la ciudad
Siete horas, mis piernas no dan a más
Siete horas, empiezo a estar del revés
Siete horas, te voy a volver a ver.
Właściwie to tekst dla wypałaszowanych gówniar, zupełnie pozbawiony dystansu, cynizmu czy też jakby to nie nazwać mądrości płynącej wraz z kolejnymi urodzinami he he. Jednak jest coś w nim uroczego i łobuzerskiego. Tłumaczenia Bebe, w całkiem fajnym sosie i interpretacji można znaleźć tutaj), a rzecz jest o jednej takiej co siedem godzin włóczy się po mieście i rozprawia się z własnymi kocopałami:-). Od pięknej Bebe pożeglowałam sobie w kierunku Tennessee Williamsa, którego ekranizacje tzw. dramatów jak to się ładnie mówi, bardzo od wczesnych kapciowych lat lubiłam. Jakoś trafiała do mnie ta wariacka atmosfera zagęszczenia, wzajemnych pretensji, niewypowiedzianych słów, udawania i złośliwości na operowym poziomie. W zasadzie sporo później było podróbek, ale chyba tylko The Garden of Good and Evil uznać można za strzał w dziesiątkę. Ładną zajawkę wówczas spreparowano na potrzeby reklamowe: Gotyckie Południe - super.
Tak to więc wszystko się toczy. Czasem śmieszno, czasem straszno. Latem zawsze wszyscy gdzieś wyjeżdżają, albo wracają i tak w kółko. Lekko chyba jestem zmęczona i potrzeba spakowania walizki daje o sobie znać. Napisałam dziś drogiemu Dantemu, z którym w niedzielę spotkałam się na przysłowiowym schodku pociągu (krótkie, ale za to konstruktywne spotkanie ha ha), że jesienią chyba będę miała nową lisią norkę. Dante stwierdził, że ja to taki nomad jestem. Ano, Włóczykij ze mnie, a nie Muminek, ale za to ileż atrakcji Wam dostarczać mogę, jeszcze przez czas jakiś:-).
Zatem do września cheri Dante w większym i lepszym składzie;-), a innemu znajomemu co wyjechał to mogę zażyczyć ...te voy a volver a ver, a reszta spraw niech sobie idzie swoją drogą. Eh, lekko nadszarpnęło mną to lato:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz