Jestem właśnie po lekturze wpisu Dantego. Polska, tożsamość, historia, polityka, miejsce jednostki w świecie teraźniejszym, przeszłym i przyszłym (celowo tak układam ciąg czasowy). Zafrapował mnie. Nie, nie tyle ewentualnym punktem wyjścia do dyskusji o naszych różnych poglądach politycznych i życiowych - można powiedzieć, to nasza rzecz prywatna, dyskusje jakie ze sobą stoczyliśmy w necie i na żywo. Nie ma tu nic do dodania, ani do ujęcia. Dlatego, nie chodzi mi o polemikę nad przytoczonymi przez Dantego "kejsami", czy wyciąganymi wnioskami. Co innego mnie poruszyło. Potrzeba przeżywania MIEJSCA i tożsamości.
Ale zacznijmy od tezy. W moim rozumieniu, przeżycie i doświadczenie jednostki przekłada się pełną miarą uniwersum na przeżycia i doświadczenia zbiorowości - narodu. Mikrokosmos życia codziennego to krótki przewodnik po makrokosmosie życia ogólnego. Można - za Noicą - powiedzieć -nieco chorobliwie ostatnio idziemy w kierunku rozbijania się na coraz to mniejsze atomy, zapominając - albo inaczej - tracąc z oczu - ogół, rzecz większą. Być może w pewnym sensie zapętlimy się tak skutecznie w maleńkość, że zupełnie zapomnimy o co chodziło na początku. Właśnie - co jest zatem naszym spoiwem?
Przeszłość? Dante widzi przejaw aksjomatu w cieniu Powązek. Mój ironiczny stosunek do przeszłości jest paletą uprzedzeń, które mnie ostrzegają, że przeszłość i trawniki sąsiadów zawsze są bardziej zielone - czy w tym wypadku kolorowe i podlegają rutynie mitologizacji. Zatem - co kryje się pod płytami nagrobnymi Powązek? Czy tylko to co dobre? Nie znajduję na to odpowiedzi, kompleksowo nie nadaję się do "celebracji". Być może to właśnie przejaw mojej (nie tylko mojej) choroby tożsamościowej - nie możność zdjęcia okularów ironii, strach przed powagą - która niebezpiecznie może zamienić się w katastrofę.
Ale - jakaś część prawdy :-) jest taka, że nie lubimy ostatnio wielkich narracji ogólnych. Widać to w polityce. Korzyścią ma być indywidualne dośwadczenie komfortu - lifestylowego, gospodarczego, prawnego. Dla każdego coś dobrego. Dla każdego - to moim zdaniem, dla nikogo. Bardzo przyziemna prawda głosi, że porażkę ponosi ten, kto chce być lubiany przez wszystkich. Nie da się. Podobnie jak nie da się przejść przez życie na uśmiechu. Pozornie - wiemy o tym, ale realnie łaknąć takiego dyskursu osobistej sytości - zaprzeczamy naturze życia - w sensie układu/umowy społecznej, która potencjanie narzuca nam myślenie ogółem. A my, im dalej w las, tym bardziej pojedynczo.
Być może mylę się. Piszę to, z perspektywy jednostki, która ze zbiorowością i udziałem w niej, miała zawsze problem.
No i na końcu, pytanie o tożsamość. Gdzie ona, albo czym ona jest dla nas. A tak właśnie, zadam to pytanie w liczbie mnogiej.
To zabawne, ale po przeczytaniu wpisu Dantego, chwilę zastanowiwszy się, dochodzę do wniosku, że gdybym miała wybrać poetycką parafarazę dla określenia naszej tożsamości - wskazałabym na wierszyk Przerwy-Tetmajera, wierszyk, którego nie lubi ę i nie za bardzo cenię, o tym, że: "Szukam cię — a gdy cię widzę udaję, że cię nie widzę. / Kocham cię — a gdy cię spotkam udaję, że cię nie kocham. / Zginę przez ciebie — nim zginę krzyknę, że ginę przypadkiem…".
Odnoszę wrażenie, że te kilka wersów nie odnosi się do realcji podmiotów zanurzonych w miłości czy innej namiętności, ale zupełnie do czegoś innego.
1 komentarz:
Dear Pat chciałbym zauważyć, że w zakończeniu mojego wpisu poddałem w wątpliwość czy znalazłbym wspólny język z moimi przodkami. Czy mi się to podoba czy nie jestem także częścią tego co się teraz dzieje.
Prześlij komentarz