Pamięć płata nam figle i stanowi wielką niewiadomą. Podobnie jak przyszłość. Rozważania nad tym co przeszłe, wcale nie muszą być klarowne i pełne jasności, zrozumienia oraz pewności, że właśnie to było, tak, a tak, dokładnie działo się w ten sposób i basta. Podważam pewność? Bezpieczeństwo? Być może, być może. Zdaje mi się dziś, operujemy pewną kolekcją wrażeń i emocji, a nie - pełnym, oszacowanym z każdego punktu i miejsca, udokumentowanym materiałem. Zresztą, a coż to za dokumentacja... wystarczy chwila braki uwagi, wada wzroku, inny kąt widzenia, a nawet leżąca przed naszym nosem fotografia może - w tej danej chwili percepcji - wyrażać dla oglądającego coś zupełnie innego. Idźmy dalej, bo tu można zwalić wszystko na defekt odbiorcy, a co powiemy, kiedy to mechanizm rejestrujący dokumentację zaciemni i zmieni charakter naszego "obiektu"? Wystarczy przecież drobna usterka narzedzia rejestracji - dotyczy to zarówno mechaniki przedmiotów: nagrania, vdeo, utrwalenia druku, jak i pracy mózgu i pamięci zdolnej do rejestrwania i odkładania w zasobach sytuacji, zdarzeń, słów, wrażeń. Myślę, zdecydowanie bardziej działają na nas wrażenia. To one zabarwiają niezależne dzianie się. Bo przecież - o ironio - gdzieś tam ta czysta, właściwa sytuacja rozegrała się dokładnie wedle tego jak wyglądała naprawdę. Tylko czy do tego "naprawdę" docieramy, czy aby na pewno jest to możliwe?
Od czasu do czasu - zaskakuje wielka nie-pamięć. Łatwość kasowania, czyszczenia, odrzucania wniosków. To jest obecne i w sferze prywatnej, jak i - bardzo często - w sferze publicznej. Taka cicha zgoda na nie-pamięta-nie. Ale też i od tego - przysłowiowego - czasu, następuje swoista archeologia - rekonstrukcji przeszłości - nagłe odkrycie, próba przypomnienia. Gorzej, że zazwyczaj nakłada się na to już siatkę odpowiedniego tłumaczenia, potrzebnej "archeologowi" interpretacji dla użytecznej w danej sytuacji tezy. Czy więc nadal obcujemy - z rzeczywistym oglądem przeszłości, którą jakoby znamy (po przecież była i nie można jej zmienić!), czy też z pewnym rzutem, a nawet ujęciem rzutu, niestety nie pozwalającym nam nasycić się czy odkryć pełnię prawdziwości wydarzeń z przeszłości.
Mam często takie wrażenie (sic!) - właśnie, widzicie, znów piszę o wrażeniach (pomyślcie, ile razy w ciągu dnia używacie tej formy: odnoszę wrażenie, miałam wrażenie...) - a więc mam często takie wrażenie rejestrując to co dzieje się w czasie teraźniejszym z przeszłością, czasem nie tak wcale odległą. Wielkie zapomnienie, może już najść człowieka raptem po miesiącach, ba tygodnaich, a nawet dniach. Patrząc się czasem w TV i nadawane tam wiadomości, to nawet i u niektórych, jest to stan chorobowy, który już ujawnia się po kilku godzinach :-). Widać ten cholerny cud nie-pamięci jest eliksirem niezbędnym do budowania i kreowania przyszłości.
Ćwiczeniem z pamięci - bynajmniej nie politycznej - była dla mnie w ten weekend, wycieczka do jednego z wrażeń, które z lubością pielęgnuję w swej kolekcji dobrych intymnych nastrojów. Ponad dwie dekady temu. Początek wakacji. Ostatni dzień roku szkolnego. Odstawiam świadectwo do domu, przebieram się w spodenki i zwykłą koszulkę, biorę rower "Flaming" i jadę na skraj lasu i pola obsianego pszenicą, pogapić się - w upragnionej samotności - na lazurowe niebo, ciemną zieleń lasu i zalane złotym słońcem wzgórza. Bawiąc się w "archeologię" pomyślałam sobie, że lata w tamtych czasach były inne. Temperatura bardziej stabilna, bez skrajnych upałów, męczących duchotą wieczorów... a moja ekscytacja i przeczucie co do tego, że coś się zmienia, coś się zaczyna, że jeszcze jeden zakręt i nie będę musiała z niczego się tłumaczyć, że wszystko będę mogła, dodaje całej sekwencji wspomnień dodatkowej radości. Tyle, że - zaczęłam sobie myśleć, w gruncie rzeczy, to wówczas wszystko się skończyło. Niebezpieczny ten cud pielgrzymowania w przeszłość. Ale z drugiej strony - przecież i tak lepszy niż defekt niepamięci, albo pamięć ułamkowa.
3 komentarze:
A co z inną, nie naszą, ale jakoś po części jednak też naszą pamiecią,niesioną przez eony w słowach - jak się okazuje - trwalszych od kamieni? "Nagle, w jakiejś średniowiecznej balladzie czy renesansowym sonecie(...)zapis nagle się zagęszczał, obraz nabierał ostrości,dolatywało po wiekach niepokojące poczucie czyjejś tu jeszcze OBECNOŚCI.Wywoływał je jakiś drobny, nieważny szczegół - zapach czyichś włosów, kolor jakiejś sierpniowej pogody, drżenie czyjejś ręki, roiskrzenie w słońcu kropel wody rzucanych w twarz kochankowi dla zabawy. Cudownie zachowany i przez czas przeniesiony aż na daleki ląd przypomnienia - kształ i puls życia" - ze wstępu Jerzego Lisowskiego do jego "Antologii poezji francuskiej".
Tomek@
to się nie wyklucza. Ja pisałam o zdolności szafowania, przeinaczania, zapominania - oraz właśnie odgruzowania pamięci. Lisowski, którego cytujesz w pewien sposób to potwierdza - to rodzaj takiej dedukcji utajonego nurtu pamięci zbiorowej, albo lepiej - wrażeń :-)
Ja też mam niekiedy wrażenie, że jesteśmy tylko wiązką wspomnień i związanych z nimi emocji rzuconymi w czas i przestrzeń. Wspomnień, coraz bardziej blaknących śladów przeszłości, tj. czegoś, co kiedyś wydarzyło się i do czego już nigdy nie będzie powrotu, co jest poza naszym zasięgiem – na zawsze. Przeszłość nie należy już do nikogo.
Jedyne co możemy zrobić, to opowiedzieć o przeszłości historię, lecz historia – jak dobrze wiemy – to przecież tylko jeden z rodzajów perswazji, tudzież autoperswazji, jeśli snujemy opowieść o sobie samych, we własnych myślach. Coś tam się kiedyś wydarzyło: może tak, może inaczej, a może wcale nie, zależy co też to chcemy i potrafimy w naszej historii zawrzeć i zapamiętać. A potem jedyne co pozostało, to jakoś uzgodnić naszą opowieść z opowieściami innych, bo bez tego konsensusu to możemy wracać na drzewa.
Tak w ogóle to dzięki za ten interesujący wpis.
Prześlij komentarz