poniedziałek, 10 marca 2008

Ciasteczka i księżniczki


Borko, droga Borko - tyle się nagromadziło tematów, że aż nie wiadomo od czego zacząć. Niestety tak to jest jak człowiek olewa wpisywanie się na własnego bloga i potem nie wie w jaki sposób wybrnąć z tej stagnacji.
A przecież życie tak zabawne jest i nieustannie dostarcza nam tematów do śmiechu.
Niedawno minęło nam święto "kwiatka i flaszki" to znaczy tzw. dzień kobiet. Skąd kwiatek i flaszka? Bo mi nieodłącznie kojarzy się z wspomnieniami dzieciństwa, kiedy to paniom w najróżniejszych zakładach pracy wręczano kwiatka i jakieś przydziałowe majtasy, a panowie z tej okazji zawsze mieli furtkę do tego aby "za zdrowie pięknych pań się napić". Jak to się kończyło? Wiadomo. Najpierw kwiatek do ręki, a potem kwiatek pod okiem:). Może jestem wybiórczo złośliwa (jestem), ale niestety nie mam jakoś szczególnie dobrego zdania na temat obcowania płci przeciwstawnych w Polsze. Insza sprawa: podobno czasy się zmieniają. Niby tak, choć mi się zdaje, że w Polsze kobity ciągle jakoś zrobiły zbyt mało aby być partnerkami, a nie tylko żonami, kochankami czy mamami, albo karierowiczkami. Nieustannie i z żalem wpadam na takie skrajności. Albo dziewczęta idą w karierę i zarabianie kasy, a w związku z tym nakładają na siebie jakiś śmieszny garnitur singla (błeeee, co to za gówniane słowo), albo łączą się w pary i żyją tylko i wyłącznie podporządkowane dyktatowi drugiej strony - w zależności od opcji jest to bycie mamą, żoną, kochanką. Jakoś trudno ciągle spotkać babkę, którą można rozpatrywać samą w sobie. Oczywiście zdarzają się takie rzeczy (i to nie tylko w Erze;), ale rzadko. Nie powiem żebym miała jakiś szczególny stosunek sentymentalny do polskiej kobiety. Nie różni się on w żaden sposób od moich emocji nakierowanych na kobiecość jako taką. Poznając jakąś kobietę zazwyczaj bardzo szybko "poznaje się" jej drugą połówkę - niezależnie od tego czy są razem na legalu, czy z tajniaka czy innej odmiany. To określenie "poznaje" ma tu czysto umowny charakter bo nawet nie chodzi o poznanie osobiste, ale też o wdrożenie się szybko w "historię". Jeśli zaś poznana kobieta nie mówi nic o swojej "drugiej połówce" to wiadomo, że jest samotna (w Polsce równa się smętna i na gorszej pozycji drabiny społecznej) i zadaje się najpewniej z podobnymi sobie, żyjąc w getcie tych co to jeszcze nie dostąpiły szczęścia "złowienia odpowiedniego kandydata".
Hm. Nie ma co ukrywać, im dalej w las (w wiek;) tym łowisko staje się mniejsze, a metody połowów bardziej agresywne i ryba, że tak powiem, mniej wyrafinowana i okazała :)
Cóż - bywa. Nie dość, że w Polsze kobietom ciągle płaci się mniej, to jeszcze na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za udane ustrzelenie partnera :)
Mogę sobie dywagować, ale prawda jest taka, że jako osoba pisząca te słowa sama doskonale wiem jak to jest, choć mimo wszystko mogę przynajmniej zasłaniać się statusem "rozwódki" co to jednak coś przeżyła (piszę rozwódki w sensie umownym, bo wszak wiadomo, że u mnie nigdy nie bywało i nie będzie bywało nic na legalu:). Mimo wszystko małżonką się nie poczuwam zostać (co nie ma żadnego związku z koncepcją posiadania potomstwa, stadła czy innych takich), a białych sukienek nie znosiłam już od dzieciństwa, bo zaskakująco szybko się brudzą i jakoś zupełnie nie nadają się do użytku dnia codziennego. Można powiedzieć: codzienność bieli nie lubi - z jakiegoś powodu.
A dlaczego na baby mnie tak wzięło prócz wspomnianego dnia? Bo w sobotę natrafiłam w gazecie "Dziennik" na felieton pióra francuskiego autora właśnie o polskich kobietach. Obraz wyłaniający się z tego tekstu jest o tyle straszny co śmieszny. Otóż Polka widziana oczami Francuza jest kiepsko uprana, fatalnie ostrzyżona, zawistna, manipuluje mężczyznami, jest nadęta i żadna bycia księżniczką noszoną na rękach. Hmmm. Trochę w tym prawdy jest :) Ale ja bym powiedziała tak: podaż jest odpowiedzią na popyt. A ja uważam, że właśnie u nas jest popyt na taki, a nie inny "produkt" - jeśli nie obrazicie się, że nazwę kobiety produktem. Właściwie spokojnie i uczciwie mogę powiedzieć, że druga strona wcale nie chce mieć w kobietach partnerek - chce mieć takie to księżniczki odpowiadające takim, a nie innym wyobrażeniom. Kobita u nas albo jest podmiotem kawałów o głupich (czasem brzydkich) pindach żonach, albo rodzajem egzotycznego zwierzątka, które hoduje się w cieplarnianej atmosferze, ale za to kompletnie bezwolnie.
W sumie - nie wiem kto temu winien, jeśli w ogóle (bo wszak skoro wszystkim się z tym dobrze żyje, to po co zaraz burzyć stare budowle), ale z jakiegoś powodu kobity w naszej szerokości geograficznej nie postarały się aby coś zmienić w tej drugiej stronie. A przecie w końcu przydałoby się odejść już nieco od tego smętnego do zrzygania wizerunku słowian-macho, albo jałowego pantoflarza (przy czym w obu wariantach należy pamiętać o tym, że i macho i pantofel najchętniej widzą w swoich "połówkach" namiastkę, albo następstwo królowej mamy).
Trudno mi powiedzieć jak bym chciała, czy czego bym chciała bo i ja sama daleko od ścieżki ideału znajduję się i kapryśna jestem jak pogoda w marcu właśnie, ale jedno wiem posiadanie przysłowiowego chłopa, nie równa się z posiadaniem partnera i to jest chyba dość smętny wniosek.
Dlatego w związku z wiosną - dzisiejszego dnia - wybieram raczej ciasteczko w sensie dosłownym, a nie przenośni:)))))))

Brak komentarzy:

Powered By Blogger