piątek, 30 stycznia 2009

Latarenka


Borko czy nie sądzisz, że styczeń i początek lutego to zawsze taki dziwny czas? Niby rok się rozpędza, niby odliczamy zimę czekając na marzec, a jednak jest to taki czas zawieszenia. Nie znoszę tego okresu. Najchętniej przeskoczyłabym już o parę zakładek dalej, nawet kosztem jak to się mówi "życia". Można byłoby też skutecznie przeimprezować te dwa tygodnie, ale rozsądek podpowiada, że już nie wypada. Zresztą, zważywszy na chorobę mamy Tobs i ogólnej wkurwiającej atmosfery "rodzinnej" należy zachować trzeźwość i rozsądek. Przynajmniej pozornie. Choć najchętniej zrobiłabym sobie "wyjście na próbę" i urwała na trochę bez tłumaczenia się.
A w ogóle w przerwie, przed ostatnim tomem, diabelskiej wersji średniowiecza vide W. Jabłoński o Witelonie i Piastach, konsumuję sobie szybciochem "Zmierzch", ale to kąsek tak młodociany, że gdybym miała córeczkę to mogłabym jej takie miłostki na dobranoc czytać :-) W sumie, przelatując "Twilight" mam wrażenie jakbym archeologicznie zanurzyła się w mentalność dojrzewających nastolatków. Już w sumie zapomniałam jak to jest. W ogóle zapomniałam jak to jest kiedy ma się motyle w brzuchu na samą myśl o bliskiej osobie, a kwestie potrzeby "przytulania się" stanowią esencję emocjonalności. Eh, jestem starą cyniczną jędzą, która sama obżarła się swoimi zatrutymi jabłkami. Może szkoda, a może to nie było tak :-).
Jedyne "poważne aspekty" które mogę zaoferować po tej lekturze to to, że naprawdę poczułam poważny brak włóczenia się po jakiś zielonych zadrzewionych pagórkach, hm, i najlepiej żeby były to Karpaty. Tak więc trzeba coś z tym zrobić do cholery.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

e tam starą jędzą - nie przesadzaj. zdecydowanie "gorsze" chodzą po tym świecie i nie mają takiej masochistycznej refleksji jak Ty. od motyli w brzuchu to akurat specjalistką nie jestem, ale uważam, że to ostro przereklamowana sprawa. najpierw jest fajnie, a i tak kończy się na awanturach, gotowaniu i praniu brudnych gaci. no i dochodzi jeszcze kwestia ograniczenia wolności. zastanawiałam się ostatnimi czasy, po co mi balast? teraz mam wolną rękę, robię co chcę, kiedy chcę i z kim chcę. szczęścia może i to nie daje, ale przynajmniej jest przyjemnie. a do szczęścia polecam biografię Polańskiego. jest w niej wszystko, czego się spodziewamy, tzn. czego ja się spodziewałam - duuużo mięcha i dodatkowo fajna analiza filmów.

Antykwariat Pat pisze...

O'ups - czyżby Mała Blogerka powróciła?
Niestety obawiam się, że tak już jest, bo wszak Ty masz jeszcze kawał życia do zepsucia, a mi się już kończy zasób "żyć" do wykorzystania :-)
by the way wolności - gacie to uboczny skutek naszej głupoty;-) Wolność to właśnie ten moment kiedy możesz patrzeć się w jakimś kierunku i wiedzieć, że obok Ciebie jest ktoś komu możesz o tym opowiedzieć.

Anonimowy pisze...

psuć można całe życie, niezależnie od wieku. wszak nigdy nie wiemy, kiedy limit psucia nam się skończy. a wolność? to akurat widzę inaczej. wolność to taki moment, kiedy można stanąć na łące, spojrzeć przed siebie i z pełnym dystansem powiedzieć: "a w dupie to wszystko mam". i czuć się z tym komfortowo :)

Antykwariat Pat pisze...

Kochanie, ale to widać wolność na każdego ma inne znaczenie :-))))
I chyba świat ma większe dupsko ode mnie - więc trudno mi byłoby zmieścić go w moim przybytku;-))))

Powered By Blogger