poniedziałek, 1 lutego 2010

Czasem i zima może być... ale niech już odejdzie


Można powiedzieć: nawet i ja czasem lubię zimę... zwłaszcza jak mija, albo na zdjęciach:-). Mniej więcej na wysokości własnych urodzin zaczynam marznąć, a trwa to do długiego weekendu majowego. Ba, ostatnio ze względu na babrzącą się pogodę to nawet marzłam i maju i w czerwcu. Psia krew, przerąbane. Gdyby nie skoki na Południe, aby porządnie się wysmażyć, uszczknąć choć na chwilę lepszej aury, to pewnie obumarłabym w tym naszym padole wilgoci, zimna, grzybu, śluzu i depresyjnych zmian cyklów trzydniowych. Rzygać mnie się na samą myśl, kiedy przypomnę sobie niektóre letnie miesiące, gdzie niby jest dość ciepło, ale niebo zaciąga ciężka płyta posępnych chmur i właściwie to nie wiadomo z czym mamy do czynienia. Ehhh. Nic to. W porównaniu do takiego shitu, niewątpliwie słoneczny zimowy i mroźny dzień ma przewagę. W ostatnią sobotę stycznia wsadziłam tyłek do pociągu i pierwszy raz zimą (w sensie, że koleją) udałam się w Kotlinę:-). "Wrota Ziemi Kłodzkiej";-) powitały mnie jak zwykle baśniowym widokiem, ale ogromne wrażenie, takie z rozdziawieniem paszczy, to zrobiły na mnie wielkie połacie zlodowaciałego śniegu równomiernie ciągnące się po górzystych polach. Perspektywa bieli po horyzont. Zimne słoneczne niebo, jasnobłękitne, stykające się z twardą lukrową bielą. I tylko gdzieś daleko pojedyncze oblodzone drzewa. Extra. Wprawdzie prawie przymarzłam w pociągu i złorzeczyłam Perfidnemu Krajowemu Przewoźnikowi, zwłaszcza za informację na Głównym, że regionalne przewozy nie honorują kart kredytowych, a IC i TKL od dziś mają podwyżki (aj, trzeba płacić za ten pieprzony luksus zbiorowej komunikacji). I w ten weekend przysięgłam sobie, że nie ma pieprzenia i tłumaczenia, ani atawizmów w postaci wspomnień z wypadków, ale siadam za kierownicę i zdaję egzamin. A jak nie, i złamię obietnicę, to odgryzę sobie... koniec palca co mnie w nim reumatyzm strzyka;-)
Jednak to tylko suplement bo w sumie to chciałam o czymś innym. Ostatnimi miesiącami to czytałam raczej literaturę podłą. A i owszem, niektóra była dość rozrywkowa, a nawet zabawna czy też ciekawa, ale nie zmienia to jednego - należała do gatunku podłej. Właściwie to przez chwilę zaczęłam zastanawiać się czy czasem nie straciłam już zdolności do czytania rzeczy nieco lepszych, albo oka do trafiania na książki zaskakujące. Cóż, każdy się z wiekiem degeneruje, nie ma co. Inna sprawa, jak kręcisz się nieustannie wokół tematów kto ile, za ile, gdzie, co kupił, co ubrał i jaki fajny żarcik opowiedział, to powoli zaczynasz nasiąkać tępotą otoczenia. Dość aby zachować w sobie te resztki ironii i trzeźwości aby walnąć się w pysk i przyprowadzić do porządku, że przecież nie o to chodzi w tym wszystkim. I tak właśnie trafiłam na Sto butelek na ścianie autorki co zowie się Ena Lucia Portela. Łoł, tania jest dobra literatura, bo kosztowała mnie mniej niż cieniutki browar na wrocławskim Rynku. I dobrze. Ostatnio nacięłam sie na wino grzane, które standardowo kosztuje 7-8 zeta, a ja głupia będąc w jednym lokalu gastronomicznym, nie rzuciłam oczkiem w kartę, a tylko se zamówiłam i jakież zdziwienie przeżyło moje serce kiedy pani kelnerka zażyczyła sobie złotych 20. No kuwa bez przesady z tym rżnięciem bez "kocham cię". Solennie sobie obiecałam, że w tym sezonie nie będzie już wydatków w lokalach. I naprawdę w styczniu już w wystarczająco wsparłam lokalną przedsiębiorczość. Ale wróćmy do książki. Niezłą rzecz wysmażyła Pani Kubanka. Taki hawański Grek Zorba na gorzko. I mnogość smacznych odniesień, niedrażniąca erudycja (bez pouczania) i puszczenie oka jeśli chodzi o cytowanie książek i odniesienia do bohaterów. Bardzo dobrze to się czyta i jest przede wszystkim ciekawe.
I tak płynąc sobie lekko z gorzko-słodkim smakiem książki rumowo-cygarowej, pomyślałam sobie, że co jak co ale człowiek do życia czy tam losu nie powinien mieć żadnych pretensji. Przecież nic nie jest tak jasne jak reguły life play - oto jesteśmy, przeżyjemy tyle ile się da, i na ile pozwolą nam okoliczności, może zestarzejemy się (na pewno nie odmłodniejemy;-), a potem umrzemy z tym lekkim drżeniem bardziej pewni wiary, bądź mniej pewni niewiary. I finito. Tak więc cieszmy się, że biegnie zima, ale smućmy się, bo nadchodzące lato doda nam więcej, a nie ujmie;-)

3 komentarze:

Terezjusz pisze...

A ja uwielbiam takie klimaty, jak na Twoim zdjęciu, kiedy rzeczywistość traci ostre kontury. Lubię też, gdy jest mróz i świeci słońce. Nawet jeśli zmarznę, to przyjemnie jest też zaszyć się potem w domu w cieple, popijać herbatę z cytryną i czytać sobie dobrą książkę. Południowe upały zdecydowanie nie dla mnie. Nie wiem nawet, w jaki sposób ci Grecy wymyślili filozofię w temperaturach, w których mózg się gotuje, a jedyne, o czym myśli człowiek, to wskoczyć gdzieś do zimnej wody lub choćby na chwilę po zimny prysznic.

Antykwariat Pat pisze...

Terry@
1. Zrobienie tej fotki wiele mnie kosztowało :-) - a dokładnie jest to Królowa Śniegu i mały Kaj;_))). Wprawdzie wolę braci Grimm, ale ten kawałek neurotyka Andersena akuratnie lubię.
2. Południe, ehhh... jak się z nim oswoi to ten efekt marzeń o prysznicu mija. A Grecy to se świetnie radzili bo wiesz, wino rozcieńczone wodą to klasyka "drzwi percepcji", na Północy takie surowe nurty zawsze powstawały :-)

ps. I zrobiłbyś coś ze swoim blogiem, bo ja mam pusty blankiet do komentowania i za nic nie przejdzie.

Terezjusz pisze...

Oswojenie z takimi upałami??? Spędziłem dwa tygodnie w Turcji Egejskiej i to było piekło. Generalnie to było piekło wówczas dla mnie, ale nawet w normalnych warunkach chyba nie czułbym się do końca szczęśliwy.
Optymalna temperatura w lecie to około 20 stopni. I wystarczy.
Zdjęcie mi się bardzo podoba. Skojarzenie z Andersenem też.
W zeszłą niedzielę rano wybrałem się na zimowy spacer na obrzeża Breslau. Nawet nie trzeba dalko jechać, by zobaczyć prawdziwą zimę. Słońce świeciło, mróz szczypał w paluszki, a ja miałem ogromną, trudną do opanowania ochotę wytarzać się w tym nieskalanym czystym śniegu jak psiak albo, jeszcze lepiej, jak kot.
Nie wiem, o co chodzi z moim blogiem. Przecież można komentować bez problemu. Nie za bardzo jest co, ale można :-)

Powered By Blogger