Nie byłam nigdy w Algierii choć tak, a i owszem na liście "portów" do odwiedzenia ten kraj zajmuje dość wysokie miejsce. Mam nadzieję - jeszcze starczy czasu, aby zrealiozwać ten zamiar. O Algierii opowiadała mi kiedyś panna A., która pochodzi z tego kraju, nakłada hidżab i generalnie gada o cudowności swej krainy pod wględem kulinarnym i przyrodniczym na tyle intrygująco, że myślę sobie - trzeba to kiedyś złapać na widelec przygody.
Dość spojrzeć dzisiaj za okno - jako ja czynię to właśnie - aby zatęsknić za słońcem, soczystą łagodną zielenią i temepraturą, która nie sprawia, że wyglądam jak zwinięty w rulon kawałek pity napełnionej jakimś przypadkowym farszem (a tak się czuję zakutana w bluzy, szale, kurtki i z beznadziejnie rozpierodolonymi przez wilgoć włosami).
Niestety - jeśli w ogóle mogę mówić o jakimś romantycznym pierwiastku uwielbienia mej rodzimej krainy - to w takie wiosny i lata jakoś on skutecznie zanika :-(.
Niech popada jeszcze kilka tygodni, a roztopię się, zmielę się i beznadziejnie oszpetnę ze zgryzoty wywołanej zbyt niskimi temepraturami oraz zbyt małym stopniem nasłonecznienia. Ale, ale... w cholerę z tą pogodą. O tym było we wpisach poprzednich. Tym razem ma być o książce - jako też zapowiadanej pozycji do rozważań.
Skończyłam parę dni temu ostatnią (z napisanych za życia) książek Vladimira Volkoffa, czyli "Oprawcę". Rzecz o ostatnich chwilach "panowania militarnego" Francji w Algierii. Oto podglądamy moment, kiedy francuska polityka robi "hyc" i nagle zaczyna pertraktować z siłami, z którymi do tej pory walczyła i które bojkotowała. Oczywiście nie może do tego dojść ot tak, jawnie i w świetle reflektorów. Raczej taktycznie i nieoficjalnie. Jak się wycofać to w aurze wygranego. To taki rodzaj postawy - przegrany triumfator. W sumie nic obecnie nowego, ale pamiętajmy - to było cale lata temu, jeszcze w erze przedinternetowej, przedkomórkowej, przedglobalnej, przedunijnej itp itd. Ale tło historyczne oraz udział militarny Francji w Algierii to jedno. W zasadzie nie to jest kluczem. Bo gwoździem programu w "Oprawcy" jest główny bohater i figura jaką kreśli w realiach geopolitycznych i politycznych swoją postawą. To młody oficer z poboru, ochotnik - ideowiec, zagmatwany w sztywny gorset moralnych wyznaczników (które sam w odpowiedni sposób kompiluje dla siebie). Robert - bo tak się nazywa - idze na wojnę bo wierzy w idee, wierzy w metafizykę, ba w sacrum przejawiające się w profesji wojownika i tego kto niesie kaganek (jego zdaniem) lepszej cywilizacji. Co więcej, Robert wchodząc w te obce dla siebie struktury - zmienia je - i to odnosząc pozytywne efekty. Ale... Właśnie, tu wkracza VV -w dobrze znanym stylu - z dystansem i lekką ironią przedstawiając zagmatwanie i upadek głownego bohatera. Czy dlatego, że idee i wiara Roberta okażą się złudne i papierowe? Nie. Nawet jeśli Robert wkurza swym skrajnie binarnym widzeniem rzeczywistości, to i tak ma do tego prawo. Gdzie indziej jest pies pogrzebany. Z całej historii płynie jedna przestroga: wchodzenie w strukturę, w system, w alianse z "ciałem" i "machiną", która jest organicznie obca wewnętrznym przekonaniom danej jednostki, skazuje ją na porażkę i miazgę. Zwłaszcza kiedy idee mają za przeciwnika mechanikę pragmatycznych strategii "politycznych". Co ciekawe, wyplucie jednostki następuje przy powszechnym aplauzie, a wręcz z przedstawieniem jej, jako naczelnego wroga tolerancyjnego i demokratycznego świata :-). Cóż, to ciekawe przesłanie, a raczej przestroga dla niektórych mistrzów przesłania duchowego, którzy w imię pozyskania akceptacji dla dobra sprawy ładują się w układy, które pożerają ich bez jednego czknięcia. A potem, a potem jest płacz i zgrzytanie zębami, no zostaje jeszcze pisanie pamiętników, blogów albo wydawanie niszowych czasopism :-)
Skończyłam parę dni temu ostatnią (z napisanych za życia) książek Vladimira Volkoffa, czyli "Oprawcę". Rzecz o ostatnich chwilach "panowania militarnego" Francji w Algierii. Oto podglądamy moment, kiedy francuska polityka robi "hyc" i nagle zaczyna pertraktować z siłami, z którymi do tej pory walczyła i które bojkotowała. Oczywiście nie może do tego dojść ot tak, jawnie i w świetle reflektorów. Raczej taktycznie i nieoficjalnie. Jak się wycofać to w aurze wygranego. To taki rodzaj postawy - przegrany triumfator. W sumie nic obecnie nowego, ale pamiętajmy - to było cale lata temu, jeszcze w erze przedinternetowej, przedkomórkowej, przedglobalnej, przedunijnej itp itd. Ale tło historyczne oraz udział militarny Francji w Algierii to jedno. W zasadzie nie to jest kluczem. Bo gwoździem programu w "Oprawcy" jest główny bohater i figura jaką kreśli w realiach geopolitycznych i politycznych swoją postawą. To młody oficer z poboru, ochotnik - ideowiec, zagmatwany w sztywny gorset moralnych wyznaczników (które sam w odpowiedni sposób kompiluje dla siebie). Robert - bo tak się nazywa - idze na wojnę bo wierzy w idee, wierzy w metafizykę, ba w sacrum przejawiające się w profesji wojownika i tego kto niesie kaganek (jego zdaniem) lepszej cywilizacji. Co więcej, Robert wchodząc w te obce dla siebie struktury - zmienia je - i to odnosząc pozytywne efekty. Ale... Właśnie, tu wkracza VV -w dobrze znanym stylu - z dystansem i lekką ironią przedstawiając zagmatwanie i upadek głownego bohatera. Czy dlatego, że idee i wiara Roberta okażą się złudne i papierowe? Nie. Nawet jeśli Robert wkurza swym skrajnie binarnym widzeniem rzeczywistości, to i tak ma do tego prawo. Gdzie indziej jest pies pogrzebany. Z całej historii płynie jedna przestroga: wchodzenie w strukturę, w system, w alianse z "ciałem" i "machiną", która jest organicznie obca wewnętrznym przekonaniom danej jednostki, skazuje ją na porażkę i miazgę. Zwłaszcza kiedy idee mają za przeciwnika mechanikę pragmatycznych strategii "politycznych". Co ciekawe, wyplucie jednostki następuje przy powszechnym aplauzie, a wręcz z przedstawieniem jej, jako naczelnego wroga tolerancyjnego i demokratycznego świata :-). Cóż, to ciekawe przesłanie, a raczej przestroga dla niektórych mistrzów przesłania duchowego, którzy w imię pozyskania akceptacji dla dobra sprawy ładują się w układy, które pożerają ich bez jednego czknięcia. A potem, a potem jest płacz i zgrzytanie zębami, no zostaje jeszcze pisanie pamiętników, blogów albo wydawanie niszowych czasopism :-)
2 komentarze:
Fajnie, że znowu wróciłaś na bloga :) Jeśli jeszcze nie oglądałaś, to polecam dość ciekawy, lecz brutalny film o tej wojnie - "L'ennemi intime": http://www.youtube.com/watch?v=LO26gkYljAE. Wart uwagi także ze względu na efektowne zdjęcia i muzykę.
Tomek@
a dzięki za linka.
Prześlij komentarz