poniedziałek, 25 lutego 2008
Niezłe te paszteciki z ludzików
Borko, a dziś będzie o filmach. Wszak okazja sama się pcha w łapy, bo jesteśmy świeżo po "nocy oskarowej", a ja po wieczorze niedzielnym w kinie.
Tak więc zaczynajmy.
O tym, że Andrzej Wajda i jego "Katyń" nie dostał Oskara, to wiedziałam bez śledzenia wiadomości w sieci :) Wystarczyło, że wstałam rano, odlepiłam od dolnej górną powiekę i smolistym ruchem włączyłam radio. A tam... a tam nic :) Muzyczka gra, wesoło zagadujący prowadzący żartuje "oj, oj pora wstawać, choć pewnie niektórzy dzisiaj po Oskarach jeszcze nie wyspani".
I od razu wiedziałam, że stało się: sen o potędze doszedł do kresu nocy;)
Nie było haseł w stylu "przeżyjmy to jeszcze raz", "posłuchajmy, posłuchajmy jak świat nagradza nasze dzieło", "jest to chwila tak wzruszająca, a jednocześnie tak bardzo oczekiwana i zasłużona"
ha - no tak nie było. Co niewątpliwie od razu uświadomiło mi, że Oskara dla Wajdy tym razem nie będzie.
Ale za to z wiadomości o pełnej godzinie dowiedziałam się o innym sukcesie oskarowym "Piotrusiu i wilku" zrobionym w słynnej "fabryce kreskówek" Semafor przez ekipę Anglików przy współudziale Polaków. Cóż, przed Oskarami raczej o tej produkcji nie było ani słychu, ani widu. Natomiast dziś od rana już wszyscy wszystko o tym wiedzę, z właściwą sobie prostotą "nasi" i "nasze" media nazywają film "polskim dziełem", na boku tylko wspominając, że Oskara za kreskówkę odbierała "angielska reżyserka tego filmu", hm "radio" nawet nie wysiliło się na podanie jej danych osobowych. Ale po co? Król umarł, niech żyje król. Co prawda Oskar nie za ten film co wszyscy się spodziewali, ale jest za inny. Można tak powiedzieć :) Umówmy się, media mają to do siebie, że wszystko strawią i dostosują do waszych potrzeb. A jeśli nawet nie zdawaliście sobie sprawy z waszych potrzeb, to tym lepiej - to dowiecie się jakie potrzeby mieć powinniście. Że tak sobie zażartuje oczywiście, bo wszak media lubię z całą złośliwą sympatią na jaką mnie stać. Sama w nich nie raz brednie wyczyniałam i herezje zupełne:)
A teraz o nieco innym filmie.
Poszła ja ci w wieczór niedzielny samiuteńka sobie na produkcję T. Burtona "Sweeney Todd". Różne rzeczy ja słyszała o tym obrazie, oj różne. Jednak kończąc żarty, dla sprawiedliwości dodam jedno: ja lubię Tima Burtona bo świat o którym opowiada jest dokładnie tym światem, który mi w zupełności odpowiada. Ba, chyba ja właśnie z tego świata jestem, tylko gdzieś po jakiejś imprezie weszłam nie w te drzwi co trzeba i trafiłam tu do was na chwilę:)
Kanibalizm, szlachtowanie brzytwami, strzeliste dachy wiktoriańskich domostw, pijaństwo dzieci, cyniczny humor i morze gotyckiej opery - to właśnie jest "Sweeney Todd". Nie jest to film, do którego można namawiać, polecać czy chwalić zapewniając, że widz się nie rozczaruje. Dlaczego? Bo to trzeba lubić i czuć. Dla wielu ten film będzie ściekiem nieprzyzwoitych konotacji i pretensjonalnie pseudo-artystycznym żartem. To tak jak z płytami Devil Doll - umówmy się ich wartość estetyczna jest wartością dla pewnej grupy ludzi lubiącej pewne eksperymenty i cytaty. W sumie mi bardzo "Sweeney Todd" skojarzył się właśnie z płytami Devil Doll z czego zresztą bardzo się ucieszyłam. Swoją drogą jeśli mogę na ten film ponarzekać, to na warstwę muzyczną. Sam zamysł musicalowy bardzo mi się podobał - bo to czysty fajny odjazd, ale w sumie jeśli mam być szczera, to wokalnie udało się pociągnąć aktorom tylko w kilku momentach. W większości - oprócz warstwy tekstowej, która mi się podobała - były raczej słabe wykonania, które ratowała akcja, scenografia i klimat filmu.
To co zaś ujęło mnie najbardziej w filmie Burtona to zakończenie. Oszczędzono nam naiwnego happy endu, mrzonek, triumfu sprawiedliwości, miłości i tego innego rodzaju ulotnych bzdur, którymi garstka szczęśliwców karmi tłumy rozgoryczonych biedaków:)
Ten film kończy się gorzką groteską i jak mówi młodziutka bohaterka do swojego adoratora: "Mówisz, że jak uciekniemy to spełni się wszystko o czym śnimy... Tylko, że ja miewam tylko koszmary".
:)
ps. w załączeniu fota nie z "Sweeney Todd", tylko z "Perdita Durango", o którym pisałam wcześniej - bo straaasznie fajna ta fota:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz