poniedziałek, 28 stycznia 2008

Cigarette burns...


Borko, rozstanie z namiętnością mojego życia to naprawdę rzecz, którą trudno porównać do czegokolwiek innego co przytrafiło mi się przez te wszystkie lata. Oto właśnie rozstałam się z najbardziej adorowanym przeze mnie towarzyszem, wobec którego i ja byłam najwierniejszą ... Co tu dużo mówić - jestem tym przypadkiem, który rodzi się aby żyć dla używek:) I teraz z wielkim bólem muszę porzucić coś co było mi kumplem, wzmacniaczem, inspiracją, gadżetem firmowym, świadkiem najfajniejszych i najtrudniejszych chwil w moim życiu - papieroskiem ;((((((((((((((((((((((((((((

No cóż, wiele lat za nami kolego. A ile wspomnień! ;)
Tia, o paleniu, piciu i hm innych używkach to ja już myślałam gdzieś tak mniej więcej od poziomu II klasy szkoły podstawowej. W zasadzie - żeby była jasność - nie miałam jakiś negatywnych wzorców. Wręcz przeciwnie. Wczesne lata 80. w małej podwrocławskiej mieścinie to był taki pieprzony "wiek niewinności". Pieprzony dla mnie, bo innym chyba całkiem te dulskie i takie porządnickie czasy podobały się. Mi nie. Właściwie to nie wiem dlaczego. Wszak nikt nigdy mi nie zrobił nic złego. Ale może to już tak jest, że rodząc się leworęczną poszłam ścieżką "lewej ręki" ha ha ha.
Tak czy siak, kiedy inne dziewczynki marzyły o kwiatkach, rabatkach i ładnych porządnych rzeczach mi dla odmiany marzyły się papieroski palone w długich lufkach, picie alkoholu do białego rana na przykład w nadmorskich kasynach, kiecki skrojone z materiałów jakich dzień oglądać nie powinien oraz jeszcze parę innych rzeczy, o których lepiej tu nie pisać ;)
Jednym słowem - śniło mi się rozwalanie zastałego mieszczańskiego systemu w sposób dekadencki i komiksowy. Bo jako że wychowałam się na komiksie, to i świat był dla mnie poukładany w obrazki i longi obrysowane kreską ulubionych rysowników.
Ale wróćmy do pecika.
Cygaretki to pojawiły się u mnie gdzieś tak w okolicach wakacji pomiędzy VII, a VIII klasą. Chyba na rok przed pierwszym świadomym zakosztowaniem w destylacie z linii miód pitny. I w zasadzie od razu było dobrze nam razem. Bo jak fajnie było przez lata być zaprzeczeniem tego, że od pecików cera się psuje, włosy wypadają, nie rośnie się, zęby ciemnieją. Nic podobnego. Nawet głos się nie obniżył ha ha.
I tak z różnym natężeniem byliśmy ze sobą przez te wszystkie lata. Zmieniała się muzyka, przyjaciele, poziom wiedzy w mózgu, marki pecików, ale sam tytoń nie zmieniał się. Oczywiście różnie bywało. Najfajniejszym pecikiem były paczki brązowych EVE przywożonych z Berlina. Jeszcze Marlboro z NYC - też całkiem cool, a ostatnio z Egiptu - też zauważalna różnica w jakości tytoniu. Z czasów holenderskich zachowam luzackie kręcenie tytoniu i efekt żółtych palców, a dziwnych wypraw to na pewno pozostanie mi w pamięci wypalenie "karauska" z Monique podczas eventu w Górach Sowich ;). Albo jeszcze papierosy w Rumunii - jakie fajne Monte Carlo się nazywały:) A taniocha w Bułgarii i eksperymenty bałkańskie. Normalnie kawał doświadczenia! Gro przygody;)
A teraz koniec. Koniec historii.
Do 30. człowiek nie martwi się za bardzo. Czas ulega karnawałowemu zawieszeniu jak u Bachtina. Później nagle zaczyna się wszystko zmieniać. I to wbrew nam samym. Tyle, że przywiązywanie się do przeszłości, paniczne nie pozwalanie na "przemijanie" nic nie daje, nie wzbogaca. Jak to pisał C. Noica, aby otrzymać nową perspektywę, trzeba czasem wejść w coś i zamknąć się, aby jednocześnie zyskać możliwość otwarcia się.
Mam przynajmniej taką nadzieję :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Podjęcie decyzji o rozstaniu nigdy nie jest łatwe. Bardziej boli jedynie, kiedy myśl wciela się w czyn (tu: w zaniechanie czynu). Porzuciłaś najmilejszego kochanka, w rozkwicie Waszego związku. To boli. Jest mi dziś bardzo smutno. Płuca przepełnia żałoba. Poczucie opuszczenia i straty. Fajny był z Ciebie herbatnik, Pat. Fajny. Już nigdy nie usłyszę słodkiego "może pecika?". Zostanie nam poranna kawa, śledź po giżycku, kurka i sałatka nazbyt majonezowa... Niby te same, ale... Już nigdy nie będzie tak samo, bo "już nigdy papieros nie będzie tak smaczny, a wódka taka zimna i pożywna..." Pieszczotliwie nazywany przez nas "pecik", nieodżałowany "ćmik"... odszedł. Pozostała po nim wiejąca smutkiem pusta szuflada i samotna popielniczka na parapecie za oknem.
Peciku! Cześć Twej pamięci! Rest in Peace [i][i][i]

Pamiętamy...

Antykwariat Pat pisze...

Cóż Bell - w myśl buddyjskiej zasady, nawet najbardziej ukochanym rzeczom należy pozwalać odchodzić;)
Poza tym - 20 lat "służby dla koncernów tytoniowych" to już lekka przesada.

Powered By Blogger