Borko, a ja dzisiaj sobie leniwie dryfuję wspominając ciągle wczorajszy gig Nine Inch Nails w Poznaniu:-). Choć Najlepszy z Braci tak prowadził, że myślałam sobie: ano nie dojechać na Trenta Reznora w jednym kawałku byłoby chyba lekką ironią losu. Stąd musiałyśmy drzeć się z Agą żeby nas oszczędził skoro sam chce najwyraźniej dokonać żywota na krajowej "5". Udało się i zdążyliśmy punktualnie o 21.50 wejść na koncert. Słońce pięknie zachodziło nad Wielkopolską, a Pozen przywitał nas bezdeszczową aurą (co za ulga po tym co się we Wro działo) i ciepłym powietrzem. A potem, a potem to już były dwie godziny in Art we trust i naprawdę dobrze się zanurzyć raz na jakiś czas w ciepło-lepkim morzu ludzkich ciałek. Poza tym - miło stwierdzam - żeśmy chyba jeszcze nie tak bardzo zdziadziali skoro nic dzisiaj nie boli ani nie strzyka, a z racji ostatnio bardzo, ale to bardzo dobrego prowadzenia się, to nawet prawa nerka nie kuje. Jednym słowem: tak trzymać, bo z racji naszego systemu ubezpieczeniowego i emerytalnego to lepiej nie podskakiwać:-). Takie mądrości to z wiekiem pojawiają się, bo jak lat temu ładnych kilka trafiłam na wyspę co Madera się nazywa, to obliczałam sobie na karteczce w notatniku ile muszę zarobić i sprzedać żeby tam sobie domek na starość kupić co by można było tam siedzieć, knuć przeciwko światu i na Ocean spoglądać... naiwnie mnie się zdało, że wyrobię budżet he he:-) Choć z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Ale co tam, mam ja dzisiaj nastrój bardzo przysiadalny, sama słodycz w rzeczy samej, pracy zapowiada się w wór (chyba), no i droga Borko jak się okazuje zaraz mnie sprzed oblicza neta zabierze, więc dzisiaj wyjątkowo narzekać nie będę.
Ps. a w ramach kolejnego odcinka Rumunia daleka i bliska - będzie wpis o my hero, czyli Constantin Noica w roli głównej:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz