Borko, wczorajsza zabawa w "Literatce" przedłużyła się przez nawałnicę atakującą Wrocław. Gdyby nie deszcz, zawierucha, a rzekłabym nawet tornado, wszyscy rozeszlibyśmy się o 20.00 do domków, syci, zadowoleni i bezpieczni od ewentualnych następstw kaca moralnego. Ale...
Ale strzyknęło mnie wczoraj w powypadkowym kolanie, że tak łatwo nie będzie. Po pierwsze - bo za dużo wariactwa stężyło się w powietrzu (o czym pisałam wcześniej), po drugie - ja po privie musiałam sobie pewną sprawę przedumać, a wszak nie da się tego bez dobrego, inteligentnego i wartościowego towarzystwa:-), po trzecie - (jak już wspomniałam) siodło baryczne i gwałtowna zmiana pogody uniemożliwiły nam wyjście z lokalu gastronomicznego.
Zacznijmy od początku. "Literatka" to taka miła spelunka (nie, no lokal jest ok), do której sentyment jest wielki - nigdy nie zdarzyło mi się tam bawić w kiepskiej kompanii, a co najważniejsze to właśnie pod tym szyldem (ale jeszcze w starej siedzibie) doszło do wiekopomnego założenia naszej agenturalnej "Jabłonki". Zawsze obiecywałyśmy sobie, że zrobimy tam rocznicową imprezę, ale jak to bywa z obietnicami rozmyły się. Pierwsza "Literatka" powstała w siedzibie dawnej księgarni. Złośliwi mawiali, że to dlatego aby ukoić hipokryzję inteligentów, którzy już tak naprawdę książek nie czytają, ale chcą się nachlać patrząc na biblioteczne regały. Jest coś na rzeczy. Nie mniej, ja też lubię "Literatkę" i zresztą mogłabym zamieszkać w bibliotece, więc dlaczego miałabym nie cenić sobie zabawy w towarzystwie książek? :-) Zresztą, w dawnych czasach, kiedy jeszcze żyła Sylwia i prowadziła bibliotekę oraz oczywista malowała, przyjeżdżałam do niej na małe burzliwe blitzkriegi i często zamykając drzwi od "budy z książkami" siadałyśmy sobie między regałami i hyc... a ile list fajnych książek do księgozbioru ułożyłyśmy. Eh. Nevermind(e). Tak więc, kiedy "pierwszą" literatkę zamknięto, ponieważ kamienica poszła do remontu, wszyscy poczuliśmy się nieco sierotami. Oczywista pozostawało jeszcze zawsze podwórko pod "żydowskim kasztanem" i konglomerat tamtejszych karczm, ale nie wiem, jakoś tam to różnie bywa, a w Lit. jest zawsze cool. Po przerwie, wczesną wiosną tego roku z radością zauważyłam, że Lit. znów działa - w innym miejscu, ale w zasadzie w tej samej części Rynku i widok na Ratusz jest dalej - co jest istotnie ważne, zwłaszcza jak rozmowy chodzą wokół kwestii "zarządzania" naszym grodem:-). Nie to, że jakoś tam tak często się siedzi, bynajmniej, ale jak już się trafia to na jakiś fajny event. Poza tym, kiedy nastąpi jakiś opad deszczu, bez problemu mogę hycnąć z rowerem do środka - za co paniom zza baru jestem szalenie wdzięczna. Najgorszą rzeczą w Lit. jest niestety muzyka, która snuje się z internetowego radia, stacja nie najgorsza, ale nie zawsze pasuje no i jak się wczoraj okazało nie można zakładów robić kto wymusi dany utwór i wykonawcę dla paniach obsługujących konsolę. No, tak już jest, że nie ma w życiu samej słodyczy. Niestety wracając po nawałnicy z wczorajszego spotkania "literackiego" zaatakowały mnie konary zwalonych drzew i nie dość że ulubione spodnie pójdą chyba na szrot to jeszcze łokieć zdarty, tyłek zbity, ale pysk i zęby całe. W skali eventów porównywalnej do skali Beauforta - przydzielamy punktów 11, czyli silny sztorm:-)
Aha, wczoraj wysłuchałam mnóstwo ciekawych dialogów - od polityki do życia obyczajowego i refleksji na temat przemijania oraz handlowania, ale złoty medal należy się zdecydowanie zasłyszanej rozmowie ze stolika obok (ale nie będę pisać kto gaworzył):
- Nie, no całe to CIA okazało się być pomysłem nietrafionym. Nie nauczyli się niczego po Wietnamie. W ogóle są przereklamowani.
- Tak, to zastanawiające jak można zmanipulować wizerunek nawet takich jednostek. Czy w ogóle są w takim razie jakieś sprawne wywiady?
- Moim zdaniem jedynie GRU dobrze działało. Na pewno byli skuteczniejsi od CIA.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo o GRU nikt filmów w kinie nie robił, a o CIA jest od zasrania.
- No, masz rację.
:-) jak dla mnie hit.
ps. na focie Ags pozdrawia ze Szwecji :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz