piątek, 19 grudnia 2008
Bigos
Borko, ostatnie dni to jakaś ponura tragifarsa deszczu i braku słońca, która niebywale sprzyja piciu i wydawaniu pieniędzy w nadmiarze. Sprzyja też żarciu, co już przyjemne jest przez moment, a potem to już różnie bywa. Najlepszy z Braci ma swoją teorię na temat "snów kiełbasianych" - czyli tego rodzaju koszmarów, które śnią się nam po przeżarciu totalnym jakie uczyniliśmy w godzinach późnych - czyli od 22 i powyżej. Kiełbasy w nocy, ani w ogóle to nie pamiętam kiedy jadłam (nawet tej z soi), więc życie oszczędziło mi tego rodzaju mar sennych, ale ostatnio pod pretekstem świąt, każdy zawziął się aby wtłoczyć we mnie dóbr spożywczych w jakiś niebywałych ilościach. A to trzeba przetestować bigos czy aby nie za kwaśny, a to uszczknąć góry czekoladek, które mimo protestów wszyscy zawzięli się przynosić (dziś jeszcze pojawił się u mnie na biurku chlebek marcepanowy - ja jebię, to już jawna dywersja), a to egzekwuje się zjedzenie smażonych pierogów.... A wszystko to powoduje, że tak a i owszem ciasno mi w staniku (co akuratnie ma swe zalety), ale też może być zagrożeniem dla odwiedzin w moim ulubionym sklepie, gdzie rozmiar L bywa rozmiarem dość wąskim, a powyżej już nic ta firma nie szyje;-). Oczywista - jedyną dobrą stroną tej sytuacji może być to, że nie będę w tym sklepie wydawać pieniędzy, a dzięki temu może w końcu dorobię się jakiś oszczędności a nie tylko rezerwy na nie-zapowiedziane hulanki.
Wróćmy do grudniowego szaleństwa zakupów. Oczywiście są ludzie, którzy kompletnie nie poddają się zakupoholizmowi i prędzej im ręka uschnie niż złotówę wydadzą w sposób nieprzewidziany (znam osobiście takich mocarzy - zazwyczaj też wiąże się ta cecha z inna cechą, że nader chętnie tacy bohaterowie czerpią od innych apanaże, a potem jako pierwsi oburzają się, że nie jesteśmy w stanie wystarczających funduszy uciułać na lokacie:). Jednak zdecydowana większość znanych mi osób lubi sobie z mamoną pofolgować. Osobiście w tym roku postawiłam sobie za punkt honoru - kupić tylko i wyłącznie kilka niezbędnych i wyjątkowych rzeczy moim bliskim, bez wdawania się w jakieś zbędne ceregiele w postaci ton dóbr, które zostaną zżarte, przemielone, ciśnięte kij wie gdzie do szafy. Zobaczymy jak będzie. Wczoraj jak przytaszczyłam do chaty zastaw rodziny kucyków z przyborami do czesania i innymi takimi duperelami do zabawy - to już ogarnęły mnie wątpliwości czy to aby małej Olce na pewno jest niezbędne, pociesza mnie tylko, że mały pasożyt to by najchętniej chciał "laptopa cioci" więc i tak nie dałam się złamać bo jednak rodzina kucyków to jednak rzecz nie tak komercyjnie spektakularna jak nabycie kompa do zabawy dla małego szczyla :-)
Gorzej, że myślę sobie... To rośnie i To będzie miało coraz większe oczekiwania. He he he, na koniec to już chyba pozostanie mi tylko podarowanie udziałów w firmie (o ile oczywista ta będzie przynosić zyski, bo jakoś w inną opcję nie wierzę). Ale jeszcze tylko dwa tygodnie tej masakry zwieńczonej końco/nowo-rocznym upadkiem gastronomicznym i czas się zabierać do roboty i zacząć się zastanawiać jak to będzie w 2009 roku? Na pewno będzie to rok diety... mam nadzieję, że tylko spożywczej, a nie pracowej czy finansowej, nie mówić już o wyższych rzeczach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz