niedziela, 11 listopada 2007

In Praise of Bacchus:)


Borko tak jakoś się zawsze składa, że lubię sobie porównywać niekiedy co ja takiego robiłam równo rok temu o tej samej porze. Refleksje bywają zadziwiające, ale pozwól, że tym razem zachowam je dla siebie. Teraz chcę mówić zupełnie o czymś innym. Z biegiem lat zawsze coś się zmienia, czasem tak zupełnie niezauważalnie. Ludzie odchodzą, okazuje się, że nie ma osób nie-zastąpionych (aczkolwiek są nie-odżałowane:), niektóre książki przechodzą na dalsze pozycje, inne natomiast okazują się być nagle bardzo ważne, muzyka powszednieje albo zaczyna drażnić swoją młodzieńczą beztroską...Bywa.
Jednak od czasu do czasu zostaje jakaś "myszka", która nadal działa i nadal przynosi przyjemność i nadal pasuje do naszego ogólnego samopoczucia. I dzisiaj będzie o takiej "myszce".
Moja "myszka" nazywa się Type O Negative i wbrew upływającym dniom i godzinom, he he nawet dekadom już powoli, nadal ciepło siada mi na kolanach i chce być głaskana.
Tak się uroczo stało, że nieznośny brat w końcu podarował mi całą ich dyskografię wraz z filmami, zdjęciami, coverami koszulek i innymi pop kulturowymi duperelami. Więc weekend spędziłam z Peterem Steele'm i dobrze mi było jak cholera.
Bo w ogóle to TON to kojarzy mi się zawsze dobrze i z fajnymi ludźmi, wydarzeniami. W zasadzie mogłabym powiedzieć: najfajniejszymi. Ba, wystarczy nawet wspomnieć wieczór z początku października w mojej kuchni z Małą Blogerką:). Ale nie tylko.
Type ON to był zawsze taki zespół dla niegrzecznych dziewczynek. Przerasowany, przerysowany, bezczelny, estetyczny, wulgarny, postmodernistycznie gotycki i ciekawy. W zasadzie trudno powiedzieć czy był/jest to zespół wybitny. Co tam, Bacha i Mozarta uwielbiam za wybitność, albo takiego Zorna, a TON mogę uwielbiać za estetykę :). No i przede wszystkim za Black No. 1 - eh:).

Ma buty ze skóry małego wilka
i goździkowe papierosy
Na erotyczny pogrzeb
przebrała się za wiedźmę
Jej perfumy pachną jak
palone liście
Każdy dzień to dla niej Halloween

Kochać cię, było jak kochać martwego


ha ha, czyż to nie zabawne na tyle, aby polubić kogoś kto to napisał?

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

taaaa...
pamiętam ten wieczór. zostałam wtedy w jakimś stopniu rozdziewiczona. hehe :)
jak to szło? "They say the beast inside of me's gonna get ya, get ya, get"
piękne :)

Antykwariat Pat pisze...

e tam, zaraz rozdziewiczona:) Naprułaś się absyntem dziewczyno po prostu:))))

Anonimowy pisze...

hehe :) dokładnie :)

Powered By Blogger