piątek, 13 marca 2009

Piątek 13 albo Kocie Noce


Borko, ja tej korporacji to Ci nie zazdroszczę, choć uwielbiam opowieści o programie SAP, więc gdybyś tam nie pracowała to byłabym wielce niepocieszona brakiem tak wielu prześwietnych anegdot, informacji oraz wiecznie zadziwiających case z życia ludzkich mrówek. Złotym określeniem Borko, które pokochałam od pierwszego zastosowania było: "piesek z tylnej półki samochodu". Zdaniem inżynieryjnej Borko, to typ antyszambrujący w okolicach gabinetu prezesów, którego głównym komunikatem jest wydawanie szczeknięć "tak, tak" z towarzyszącym im charakterystycznym kiwnięciem główką. Dokładnie jak te prywaciarskie pieski z flauszu, które umieszczało się dawniej (teraz wróciła na to moda) za tylną szybą auta, żeby drgały radośnie łebkiem podczas jazdy, wkurwiając do spodu kierowcę siedzącego w następnym samochodzie. Więc dla przykładu prezes wychodzi i mówi: ten wazon jest biały - wskazując na czarny, korporacyjny wyrzutek-idiota zakrzyknie: ależ nie, pan się myli. Ale dobrze rozeznany w rzeczywistości piesek nie da się złapać w tak głupi sposób i szybko pokiwa wdzięcznie główką: "tak, tak". W gruncie rzeczy nie ma z czego się śmiać. Nie rozstrzygalne są powody, dla których życie pisze nam takie, a nie inne scenariusze. W gruncie rzeczy, dla oddania sprawiedliwości, Borko mawia, że nie wyobraża sobie pracy poza korporacjami, ponieważ jako szachistka świetnie czuje się w takiej rzeczywistości. Z innej beczki: pamiętam taki żart rysunkowy z New Yorkera. W barze na Manhattanie, przy kieliszku siedzi dwóch facetów w rozpiętych koszulach, marynarki walają się na fotelach. Obaj mają lekko w czubie. Jeden mówi do drugiego: wiesz, uwielbiam walkę, tą wieczną niepewność, strategię, ukrywanie się i pościgi, a do tego ryzyko, gdzie twoje życie wisi na włosku... Dlatego rozumiesz, zostałem księgowym :-) - żart był na fali afery z Enronem i Arthurem Andersenem. I w pewien sposób mógłby robić za motto wszystkich ludzi, którzy prowadzą jakieś działania rynkowe. Po dzisiejszym dniu i młócce tygodnia - jestem tego pewna:-)))
Tak czy inaczej nie chciałam dziś pisać o takich sentymentalnych sprawach, ale Borko zadzwoniła umówić się na jutro i jakoś tak wyszło.
Ale w związku z tym, że dzisiaj piątek po południu i dość może tego jęczenia nad robotą, to w związku z kawowo-czekoladowo wizytą Najlepszego z Braci przypomniał mi się taki jeden numer, co zimą mi po głowie chodził. A, że padał dziś śnieg o płatkach wielkości wróbla, jest zimno, a wiosna ciągle w poczekalni, to akuratnie się nada. Lubię Ozzy'ego w tym numerze. Lubię kiczowate zdjęcia Roba Zombie. Lubię tą łzawą solówkę zagraną na Gibsonie i sekcje jednego z bardziej interesujących perkusistów ostatnich 2 dekad. No i tytuł piękny: Dreamer.

A druga rzecz też stara - starsza nawet od poprzedniej. 1989 rok - jeden z lepszych i ciekawszych, ale i burzliwych. Panna Kate Bush wydaje płytę. Bardzo ciekawą płytę. Nie jest już młódką, ale jej uroda po latach - po znudzeniu gładkością kolejnych wdrożeń narzędzi CS2, a potem 3 - zachwyca. Poza tym, moim zdaniem, sukienka Kate to jedno z bardziej udanych przedsięwzięć krawieckich muzyki rozrywkowej. Najlepszy z Braci twierdzi, że to numer o czarownicy, ja tam uważam, że to kawałek o miłości.

W każdym bądź razie - wszystkie trzy grafiki/wizualia dzisiaj utrzymane są w jednej tonacji baśni braci Grimm. Tak adekwatnie do dnia i nastroju. Choć w sumie miałam dzisiaj wpis zrobić o Strażnikach, których ja wczoraj widziała i zachwycała się i filmem i muzyką - ultra fajny obraz. I jaki sentymentalny:-)

Brak komentarzy:

Powered By Blogger